piątek, 13 stycznia 2012

Nareście

Mam wolny weekend. Niewiarygodne. Nie zdarza się to często, praktycznie wcale. A nawet jak się zdarza, to zwyczajnie o tym nie pamiętam już po jakimś czasie. Wolny weekend to jedyne wolne jakie się może nadarzyć. Właściwie, to wcale nie jedyne, ale to podkreśla dramatyczność sytuacji. No bo, niby było niedawno święta, ale co to za odpoczynek? Sprzątanie, myślenie, martwienie, choinka, obowiązki i wrzeszcząca rodzinka, która próbuje złapać Cię w swoje cukierkowe szpony. A człowiek (w tym wypadku ja) tylko spokoju potrzebuje od czasu do czasu. Nic nie robić, nie mieć zmartwień. Pogapić się w sufit, przypomnieć sobie fajną piosenkę sprzed lat no i oczywiście ogłupić się totalnie oglądając zaległe odcinki seriali. To w ogóle ciekawe zjawisko, takiego ogłupiania się. Też się czujecie coraz głupsi? Mi się wydaje, że na przykład w gimnazjum byłam dużo mądrzejsza niż w liceum, jeśli chodzi o taką wiedzę książkową, nabytą.
Zbliża się sesja (żeby nie było, że narzekania brak, tradycji musi stać się zadość, a co!), to i trzeba coś zrobić, skoro się cały semestr wszystko na później odkładało. Dołóż do tego licencjat i masz gotową mieszankę wybuchową. Jak coś kiedyś zrobię wcześniej, to powinnam dostać jakąś nagrodę. Co dostanę? Może być banan albo pomarańcza. No więc, między innymi, mam napisać felieton. Nie lubię pisać felietonów. Twierdzę, że nie umiem pisać felietonów. Ale co robić, jak mus, to mus.

Tak, jestem panikarą. I przyznaję się do tego.
A to już coś!

Prawda...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz