sobota, 6 kwietnia 2013

Chlebek szczęścia

Te przysiady jednak potrafią nieźle dać w kość. Do tej pory wydawały mi się lekkim i przyjemnym ćwiczeniem, ale to dzisiejsze 130 ledwo dałam radę zrobić. I chyba źle oddycham, bo tak mi dziwne podczas robienia. Ale udało mi się już tyle, to i do końca wytrwam.

Piekę dzisiaj zapomniane watykańskie chlebki szczęścia, czy jak to się tam nazywa, bo nazw ma podobno wiele. To taki łańcuszek z ciasta, który się piecze raz w życiu i przynosi szczęście osobie, która go piecze oraz domownikom (a proces to długotrwały, bo przygotowania do pieczenia trwają 7 dni). No więc hoduje się to ciasto, a na końcu dzieli na 4 części, jedną się piecze, a pozostałe 3 rozdaje dobrym ludziom. Jestem pewna, że piekę ten chlebek co najmniej już drugi raz i doszłam do wniosku, że moi znajomi będą dużo szczęśliwsi, jeśli dostaną już gotowy wypiek zamiast surowego ciasta. A ma taką fajną twardą skórkę, jak chlebek, przynajmniej zaraz po wyjęciu z piekarnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz